niedziela, 15 listopada 2015

Słowo na niedzielę: Internet

Przedwczoraj nie było u mnie Internetu. Niedługo, może kilka godzin. I nagle życie staje się puste. Bo muzyka słuchana z YT się wyłączyła. Bo rozmowa na FB została przerwana. Bo Blogger przestał odpowiadać. A wiecie co? Nie było też prądu na klatce. Nie było światła, nie działał domofon. Ale dla ludzi ważniejszy był Internet. Ludzie wyszli na korytarz, żeby pokomentować. Ktoś schodził po schodach, podświetlając sobie drogę telefonem i włączył się do dyskusji. Że nie ma Internetu. Bez światła można. Bez Internetu już nie.    

Jest niedziela. Wstajesz w południe, bierzesz szybki prysznic, jesz śniadanie i rozpoczynasz rytuał. Informacje ze świata i kraju. Fejsbuk. Instagram. Snapchat. Twitter. Sprawdzasz pocztę. Sprawdzasz komentarze na blogu. Włączasz muzykę na Jutubie. Albo internetowe radio. Czy ktoś jeszcze słucha takiego normalnego radia, z odbiornika? Dobra, może w samochodzie. Ale nadal jest niedziela. Nie masz większych planów, poza pójściem do Kościoła, żeby się pomodlić za Paryż - w końcu napisałeś na Fejsbuku Pray for Paris. Sięgasz po telefon, włączasz Messengera i piszesz do kilku znajomych, czy idziecie wieczorem na jakieś piwo. Albo po południu na pizzę. A zresztą, umówicie się później dokładnie, teraz wychodzisz z psem na spacer. Oczywiście po drodze słuchając Spotify'a. Wracasz do domu. Sprawdzasz na grupie studiów na Fejsie, co masz do zrobienia na jutrzejsze zajęcia. Jak zwykle dali jakieś niezrozumiałe zadanie. I to jeszcze z tego najmniej potrzebnego na Twoim kierunku przedmiotu. Kolejne dwie karty w Twojej przeglądarce to oczywiście wujek Google i ciocia Wikipedia. Najpierw szukasz, czy może gdzieś w odmętach Internetu nie ma jakiegoś gotowca. Potem szukasz na Wiki definicji słów zwartych w poleceniu. Znów wracasz na Fejsa i, zrozpaczony, błagasz o jakieś notatki. Jakaś pomocna istotka szybko odpisuje, że zaraz prześle Ci zdjęcia mejlem. Uf, chyba jesteś uratowany. Po ciężkiej pracy, jaką w końcu udało Ci się wykonać, idziesz do kuchni. Robiąc herbatę i wstawiając tosty, piszesz znowu do znajomych. Umawiacie się na konkretną godzinę. Wychodzisz z domu, zmierzasz w kierunku przystanku i... jak zwykle sprzed nosa ucieka Ci autobus. Więc znowu - telefon, Messenger, wiadomość. Spóźnię się, poczekajcie chwilę na mnie. Na szczęście mieszkasz w dużym mieście i po kilku minutach stania na przystanku i kilkunastu  korkach, docierasz na miejsce. Idziecie do pubu. Piwo albo drink. I Snap. Najpierw drinka. Potem Was. Potem Was z drinkiem. Może wrzucisz też zdjęcie na Instagram. Albo na Fejsa. I dodasz lokalizację. Niech inni widzą, że się dobrze bawisz nawet w niedzielę. Posiedzieliście, pogadaliście, posnapowaliście, więc czas wracać. Tylko późno już. Autobusy nocne jeżdżą rzadziej, więc sprawdzasz w Internecie rozkład jazdy. Żeby nie sterczeć na przystanku i nie marznąć jak debil. Wieczorem w domu jeszcze raz rzucasz okiem na główną na Fejsbuku i na grupę studiów, bo może są jakieś informacje z ostatniej chwili, niezbędne na zajęcia. I kładziesz się spać. Słuchając Spotify'a. W sumie całkiem spoko był ten dzień. Zapowiadał się słabiej. 

A teraz wyobraź sobie, że Internet nagle znika. Jest ogólnoświatowa awaria, przez pół roku nie będzie połączenia z siecią. Jak byś żył? 

Niedziela, podejście drugie. Bez Internetu! Wstajesz w południe. Bierzesz prysznic, jesz śniadanie. Jesteś ciekawy, co dzieje się w świecie, ale przecież nie ma Internetu. Nie masz też świeżej prasy. Ani kablówki, bo telewizja nie była Ci potrzebna. Wszystko było w Internecie. No nic, idziesz z psem, a po drodze kupujesz jakąś gazetę. W domu zdejmujesz 5-centymetrowy kurz z odbiornika radiowego i przez dobre 5 minut ustawiasz jakąś fajną stację. Bo przecież nie pamiętasz już na jakich falach nadają, a w Internecie nie sprawdzisz... Poranne czynności udało Ci się ogarnąć wyjątkowo szybko, bo odpadł cały rytuał odświeżania portali społecznościowych. Chcesz się umówić na wieczór na piwo ze znajomymi. Sięgasz po telefon, Mess... a nie, nie ma Internetu. Kontakty. Znajdujesz jakieś dwa numery. Innych nie masz, bo wcześniej wszystko załatwiałeś przez Fejsa. Umawiacie się na popołudnie do pubu. Masz teraz czas na zrobienie pracy domowej na jutrzejsze zajęcia. Tylko jakiej? Znowu dzwonisz do kumpli, tych, do których masz numery. Okazuje się, że też nie mają pojęcia co jest zadane. Robicie burzę mózgów i na szczęście okazuje się, że ktoś ma numer do kogoś, kto może wiedzieć, co macie do zrobienia. Dzwonisz. Koleżanka Cię uspokaja - wie co i jak, nawet już to zrobiła. Może Ci wysłać notatki... A nie, awaria Internetu. Umawiacie się więc gdzieś na mieście, żebyś sobie zrobił zdjęcia materiałów. Wychodzisz z domu. Idziesz na przystanek. Tak, autobus znowu zwiał. Masz już mało na koncie, więc nie dzwonisz do kumpeli i nie informujesz, że chwilę się spóźnisz. Chyba nie ucieknie. Autobus w końcu jest. Na Twoje nieszczęście zagapiłeś się na dziwnie ubraną, starszą panią i przejechałeś przystanek. Na pieszo już idziesz w wyznaczone miejsce. Koleżanki nie ma. Musisz poświęcić ostatnie grosze na telefonicznym koncie i dzwonisz. Okazuje się, że koleżanka była umówiona i nie mogła tyle na Ciebie czekać. Jesteś więc w tak zwanej czarnej dupie. Wracasz do domu. Stwierdzasz, że raz możesz nie mieć tej pracy. Albo spiszesz na szybko przed zajęciami. Czas coś zjeść. Mógłbyś ugotować jakiś obiad, ale bez Internetu nie znajdziesz przepisu. Mógłbyś zamówić pizzę, ale nie znasz numeru do żadnej pizzerii. Ostatecznie jajecznicą też się można najeść. Czekasz, aż któryś ze znajomych zadzwoni, żeby umówić się na konkretną godzinę, bo przecież Tobie właśnie zablokowali konto. Ale nikt nie dzwoni. I nie dzwoni. Słuchasz radia, przeglądasz gazetę. I zastanawiasz się, co będziesz robić, jak nikt nie zadzwoni. Może jednak pójdziesz do tego Kościoła i naprawdę pomodlisz się za Francję? Dobrze, że jeszcze wczoraj był Internet i zdążyłeś opublikować współczucie dla Paryża. Telefon nadal milczy, więc wychodzisz z domu. Idziesz za moherami, bo nie za bardzo pamiętasz drogę do Kościoła. Po mszy, idąc powoli do domu, spotykasz kumpla, z którym rano się umawiałeś. Idziecie do pubu, ale tylko na chwilę, bo tamten myślał, że Ci się plany zmieniły (w końcu nie dzwoniłeś), więc i on swoje zmienił. Siedzicie, ale jest jakoś tak dziwnie. Bez Snapa. Bez Fejsa. Wracasz do domu. Zastanawiasz się, jak spędzić ten wieczór, żeby był chociaż trochę milszy. Już chcesz sięgnąć po książkę... Ale przypominasz sobie, że wszystkie które masz, już przeczytałeś. A nową właśnie miałeś sobie zamawiać. Przez Internet. 

I tak to wygląda. Czy my jeszcze potrafimy żyć bez Internetu? W świecie, w którym wyrzucamy wszelkie ulotki, bo przecież w razie czego wystarczy wpisać w Google. W świecie, w którym zakupy robimy w e-sklepach, bo tak łatwiej. W świecie, w którym wrzucamy na Fejsbuka obrazki, zamiast przyklęknąć i się pomodlić w intencji Francji. W świecie, w którym chwilowa awaria Internetu jest większym powodem do zmartwień niż brak światła. Nasze życie kręci się wokół połączenia z Internetem. Umiecie sobie wyobrazić inne życie? Jak skończylibyście dzisiaj szkołę? Jak byście pracowali? Mnie trudno przywołać sobie taką wizję. Nie jestem uzależniona od Internetu, ale przyzwyczaiłam się do niego. Ułatwia życie. 

Czy w takim razie, gdyby naprawdę Internet się skończył, musielibyśmy się uczyć żyć od nowa? 

10 komentarzy:

  1. W sumie tak nie myślałam, ale po tej notce doszłam do wniosku, że zdecydowanie musielibyśmy się uczyć żyć od nowa, co brzmi trochę przerażająco.. :o
    mybeautifuleveryday.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego lepiej, żeby Internet się nie kończył xD

      Usuń
  2. Gdyby Internet się skończył, mogłoby to wyglądać tak :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba lubisz Abstrachujów, bo już drugi raz dajesz ich przykład :D
      No tak, ale ja nadal nie wyobrażam sobie braku grupy studiów na fejsie xD

      Usuń
    2. Nawet, nawet :). Zaskakująco dużo prawdy w ich produkcjach jest :D.

      Usuń
  3. Szczerze, to jestem przerażona Twoją pierwszą wizją niedzieli. :P Na prawdę Internet czy jego brak nie wywraca mojego życia. Mam radio - ZWYKŁE, telewizję, książki i kontakty w telefonie. Do znajomych dzwonię lub piszę smsy. Gdy chcę widzieć co dzieje się na świecie - włączam tvn24 itp. Snapchata nie mam, na instagrama wrzucam coś sporadycznie, facebook - faktycznie przydaje się na studiach, jednak poza rokiem akademickim - u mnie świeci pustkami i praktycznie się tam nie loguję. Przeraża mnie taka wizja życia uzależnionego od internetu - skoro teraz dla młodzieży jest to takie trudne, to co będzie za kilka lat - gdy małe dzieci wychowane są teraz przed komputerami, dla świętego spokoju rodziców.
    Może to nie jest dla mnie takie przerażające, bo jednak pół życia przeżyłam bez internetu i tych wszystkich bajerów. :) Faktycznie ułatwia on życie, jednak ten niewielki wysiłek spowodowany jego brakiem raczej nikomu nie zaszkodzi. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, trochę przerysowałam, ale wyobraź sobie, że niektórzy naprawdę tak żyją, że wszystko kręci się wokół Internetu ;p

      Usuń
  4. Internet stał się nieodłącznym elementem naszego życia i nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez niego. Jestem dzieckiem Internetu, co z jednej strony zabawnie brzmi, ale z drugiej... kurde, no kiepsko trochę xD

    OdpowiedzUsuń
  5. ja tam jestem uzależniona od internetu i przyznam się bez bicia, że - według mnie - istnieje wiele gorszych uzależnień. poza tym, internet jest dobrem współczesności, z którego trzeba korzystać z głową, tak samo jak ze wszystkich dobrodziejstw. non stop siedzę na fejsie, używam messengera jak najczęściej się da bo wiem, że moze ja mam abonament, ale większość osób telefony na kartę i nie mają mi jak odpisać, a nienawidzę czekać na czyjąś odpowiedź. notatki, większość notatek i rzeczy potrzebnych na uczelnię też pobieram z internetu. poza tym, bloguję - tu i tam, i mam poczucie tego, że chce być na bieżąco. dopóki nie wpływa to na moje wyniki w nauce, ani zaprzestanie kontaktów z ludźmi (na to się nie zapowiada) to uważam, że nic złego wtym, że tak swe marne życie na internecie opieram. oczywiśćie można bez niego żyć - ale po co? po to jest, żeby pomagać i usprawniać życie. nie w przesycie, nie za bardzo - ale jednak:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja bym czasami wolała "wrócić do korzeni", ale w teorii. Jestem uzależniona od internetu również przez sytuację życiową (częste choroby, związane z nimi siedzenie w domu, jednoczesna potrzeba kontaktu),jednak to nie tłumaczy wszystkiego. Smutny ten post, muszę chociaż częściowo uderzyć się w pierś. Albo co tam: biję się z pełną odpowiedzialnością.

    OdpowiedzUsuń